Miseraguur przysiadł u stóp swego pana i zamruczał, opierając się o skórzany fotel. Malarz w zamyśleniu pogładził aksamitną kocią sierść, nie odrywając jednak wzroku od przeciwległej ściany, na której pojawiały się i znikały różnorakie, wielobarwne wzory, nie układające się w żaden konkretny kształt czy kontur.
Między strony tabloidu wetknięta była mała, różowa karteczka. Szczerze mówiąc, naprawdę zdziwiłbym się, gdybym jej tam nie znalazł. Widać taka moja rola, kierowanie się zwitkami papieru.
Miseraguur leżał zwinięty na moim łóżku - w tej samej pozycji znalazłem go dzień wcześniej, gdy skończyłem lekcje. Wyglądał na nieco przybitego, prawie ze mną nie rozmawiał. Ja w sumie też miałem inne sprawy na głowie.
Ta gazeta, na przykład.
Była nieco rozdarta w kilku miejscach i poplamiona czymś śmierdzącym ulicą. Czy to był ten sam brukowiec? Nie miałem pojęcia. W jaki sposób moja gazeta wylądowałaby u Cass? Zgubiłem ją, uciekając przed Skrytobójcą, który zabił sklepikarza.
Mój były wywodził się z jednego z rodów.
Serce zabiło mi szybciej. Nie miałem pojęcia, kiedy zerwali ani o co poszło - w sumie prawie mnie to nie obeszło. Liczyło się tylko to, że Cass miała chociaż mgliste informacje o Skrytobójcach, mgliste, ale większe od moich. Jakiekolwiek.
Wiedziała całkiem sporo, jak na zwykłą byłą dziewczynę jednego z nich.
Jaki Skrytobójca chciałby wiązać się ze śmiertelniczką?
Mój mózg działał na najwyższych obrotach, ale wciąż wiedziałem zbyt mało, by właściwie skojarzyć fakty. Cass równie dobrze mogła przechodzić później tamtą uliczką... albo kupić ten sam numer w innym kiosku.
Odtrąciłem nieprzyjemne myśli i przyjrzałem się nagłówkowi.
Zabierałem się za czytanie wstępu, gdy Miseraguur obudził się i trącił mnie łapą.
~Chodź, Synu Zorzy. Malarz pragnie się z tobą spotkać.
Wiedziony impulsem natychmiast zwinąłem gazetę i wepchnąłem ją pod kołdrę, nim kocur dotarł do drzwi i otworzył je, nawet nie używając klucza i klamki. Westchnąłem, dźwignąłem się z materaca i pobiegłem za nim.
Zastaliśmy Malarza w tej samej pozycji, co zawsze, wygodnie umoszczonego w wytartym fotelu. Mężczyzna spał albo medytował - miał zamknięte oczy i rozluźnioną twarz, za to cerę bladą jak papier. W tamtej chwili naprawdę wyglądał jak upiór. Przełknąłem ślinę, próbując zmusić się do wydobycia choć kilku słów.
Miseraguur pisnął i zjeżył się, skacząc na środek pokoju i obnażając długie, lśniące w półmroku kły. Z nastroszonym futrem był przynajmniej dwa razy większy. Spojrzał mi w oczy, a potem zwrócił wzrok na Malarza, patrząc na niego w napięciu. Po chwili wyraźnie uspokoił się i usiadł przy swoim panu, ale jego mięśnie wciąż były napięte. Żarówka zamrugała i zgasła, pogrążając pokój w nieprzeniknionej ciemności. Drzwi zatrzasnęły się za mną, aż odskoczyłem i potknąłem się, lądując twarzą w zakurzonym dywanie.
- Co do... - moje serce głośno i wyraźnie wybijało nierówny rytm. Ani Miseraguur, ani Malarz nie odezwali się żadnym słowem, odkąd tu wszedłem. Zacisnąłem ręce w pięści i podniosłem wzrok na towarzyszy.
Gdy to zobaczyłem, nie mogłem nabrać tchu. Nie zdołałem krzyknąć. Czarna macka wynurzyła się zza fotela i owinęła się wokół mojej twarzy, zasłaniając usta. Wstałem, na drżących nogach podszedłem do ściany i oparłem się o nią całym ciałem, przez cienką koszulę chłonąc chłód katakumb. Nawet przenikliwy ziąb nie mógł się równać z zimnem, które czułem pod skórą, musząc
Oczy Miseraguura były całe wypełnione bursztynowym blaskiem. Kocur wpatrywał się nie we mnie, ale w coś nade mną. Nie miałem zamiaru się jednak odwracać.
Już wystarczająco byłem przerażony, wpatrując się w przypominającą nieprzezroczysty cień sylwetkę Malarza, w mroczne postacie kłębiące się za jego fotelem. Ściany lśniły delikatnym blaskiem, niezdolnym całkowicie rozproszyć ciemności. Nagle, niczym na gigantycznym płótnie, zalśniły świecące się linie, z wolna pokrywające każdy wolny skrawek pokoju, pełznące po suficie i spływające po nierównej posadzce.
Znaleźliśmy się w zamkowym ogrodzie, pełnym drzew, kwiatów i krzewów przyciętych w najwymyślniejsze figury. Przed nami, niby za mgłą, majaczył pałac. Nie znajdował się daleko, jednak jego obraz był rozmyty, niewyraźny. Po niebie sunęły obłoki i małe latające wyspy, nieznane mi ptaki wyśpiewywały swoje trele. Poczułem delikatny podmuch na policzku, od intensywnego zapachu ziół zaczęło kręcić mnie w nosie. Sylwetka Malarza dalej przypominała cień, Miseraguur wciąż wpatrywał się w coś znajdującego się za mną.
Nie było nam dane długo cieszyć się pięknem krajobrazu. Niebo z sekundy na sekundę przybrało szkarłatny odcień, po czym popękało, a wszystkie wyspy zaczęły spadać jak kamienie w mrok. Liście opadły, rośliny obumarły, a trawa pokryła się pyłem i popiołem. Ze wszystkich stron otoczyły nas jęzory ognia wysokie na kilka metrów, a w miejscu widmowego zamku była pustka, jakby nigdy nic innego się tam nie znajdowało.
Spadaliśmy wciąż, otoczeni przez płomienie, a ja, próbując zaczerpnąć oddechu w śmierdzącym siarką powietrzu, byłem zbyt przerażony, by nawet zastanowić się, czy to ułuda, czy naprawdę lecimy na łeb na szyję w ramiona płonącej śmierci. Mimo to wciąż mogłem utrzymać się na nogach.
Powoli głuchłem od otaczającego mnie huku i świstów, ale Miseraguur i Malarz pozostawali niewzruszeni. Poczułem, że muszę zobaczyć to, w co tak wpatruje się Syn Podziemi. Odwróciłem się.
Tuż za mną stała moja matka, w powłóczystej białej szacie i pelerynie we wszystkich kolorach Zorzy.
Kobieta uśmiechnęła się, a suchy, gorący wiatr rozwiewał jej włosy. Staliśmy naprzeciwko siebie wśród huku i dymu, a świat wokół nas wirował i rozmywał się, wyjąc w agonii.
Miała ten sam tajemniczy, dodający otuchy uśmiech, za którym tęskniłem przez tyle czasu, jednak z jej oczu wyzierał smutek i... obawa?
- Kochanie - mówiła cicho, ale słyszałem wyraźnie każde przypominające szelest liści słowo. - Faerie... to jest mój świat. Moja rola. Ty nie powinieneś mieć nic wspólnego z tym chaosem...
- A jednak tu jest - głos Miseraguura wybrzmiał donośnie i dźwięcznie. - Zdolny do kontynuowania tego, co zaczęłaś.
- Przepowiednia...
- Wpadliśmy po uszy, Zorzo.
- I nie możemy niczego...
- To nie twoja wina, Zorzo. Zrobiliśmy, co było trzeba.
- Ale czy to było potrzebne...?
Kocur stanął obok mnie, podniósł się na tylne łapy i wyprostowany jak człowiek wymruczał kilka syczących słów. Po chwili zmienił się w bladego mężczyznę z prostymi włosami sięgającymi ramion.
- Mis, nie możecie wysyłać ich na pewną śmierć. Oni nawet nie wiedzą, jak się posługiwać mocą. Nie wiedzą nawet kim są!
- Czy przyprowadzałbym go tu, gdybym nie miał zamiaru mu pomóc?! - ryknął Miseraguur. - Czy narażałbym zaufanie Malarza, każąc mu kreować to wszystko?
- Co zatem zamierzasz zrobić?
Miseraguur ponownie opadł na cztery łapy i, już w postaci kocura, otarł się o nogi Zorzy i zniknął w chmurze popiołu. Moja matka uśmiechnęła się ze zrozumieniem i wyciągnęła do mnie rękę.
Tyle, że to nie mogła być moja matka.
Byłem synem Zorzy, ale to nie była moja matka, mimo tych samych rysów twarzy, głosu i nawet sposobu uśmiechania się. To wszystko było tylko ułudą, imaginacją, zręcznym zaklęciem.
Bo moja matka nie żyje i nie można już tego odwrócić.
Odsunąłem się od niej.
- Nie.
Mój głos wybrzmiał w ciszy. Nim zamknąłem usta, świat zupełnie ucichł, pozostawiając po sobie zniszczone, zakurzone szczątki. Popiół przypominał śnieg, niebo skrzyło się szkarłatem.
Kobieta zwana Zorzą wytrzeszczyła oczy i zastygła w całkowitym zdumieniu, odsłaniając rząd zgrabnych, ostrych, niby wilczych zębów. Jej skóra zbielała, pokryła się drobnymi szramami, jej ramiona zdawały się zdobić wymyślne wzory malowane przez mróz na kawałku szkła.
Zorza rozpadła się, łącząc z innymi płatami popiołu wokół.
Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu - Malarz.
- Dobra robota, Faerie - już nie był cieniem. Na jego pobrudzonym kitlu pojawiło się kilka dodatkowych barwnych plam, na czole błyszczał pot. Uśmiechał się słabo, bez przekonania. - Naprawdę dobra robota.
Krwawe przestworza rozmyły się i zawirowały, tworząc czerwoną plamę na suficie pokoju Malarza. Jarzeniówka buczała jednostajnie, mącąc ciszę.
- Co to miało być? - wykrztusiłem w końcu, gdy opuściły mnie mdłości wywołane powrotem do normalnego świata. - Kto to był? Gdzie byliśmy? I dlaczego, do cholery, nikt nic nie mówi?
Miseraguur przeciągnął się i spojrzał na mnie bystro bursztynowymi oczami.
- To - powiedział na głos, zaskakując mnie po raz kolejny. - Był twój pierwszy trening. Po takim obciążeniu dla twojej psychiki i części twojego organizmu, o których notabene nie miałeś wcześniej pojęcia, lepiej dla ciebie, żebyś w końcu porządnie się wyspał. Nie obrażę się, jeśli zrobisz to tutaj, na dywanie. Naprawdę.
Za to przyzwolenie byłem mu w sumie wdzięczny.
~~~~