sobota, 4 lipca 2015

Rozdział 12

Matka

Faerie, 
sobota, 20.05.2015 r, godzina 5:30 i 26 sekund

Malarz odetchnął głęboko i przetarł usta ręką.
- Powiedz mi, Faerie, jak zginęła twoja matka.
Przysięgam, że w tym momencie serce prawie przestało tłuc się w mojej piersi. Przed moimi oczyma przewijały się obrazy, sceny tak makabryczne, wszystkie moje koszmary, po których budziłem się zlany potem, wszystkie kończące się śmiercią mojej mamy. Wyobraźnia przedstawiała tamte kilka godzin na tyle sposobów, przez moment nie potrafiłem odróżnić wersji prawdziwej od setek innych.
Miseraguur wbił we mnie spojrzenie kocich oczu i otarł się o moje prawe ramię. Poczułem dziwne drżenie z tyłu czaszki, a potem z ulgą uświadomiłem sobie, że moje mięśnie powoli się rozluźniają. Nie lubiłem okazywać innym swojego strachu. Wyciszyłem się, likwidując chmarę różnych myśli pałętających się po mojej głowie.
Cokolwiek zrobił Syn Podziemia, przypomniałem sobie niemal każdą minutę tamtego dnia, kiedy do naszego domu przybyli Skrytobójcy.

Ojciec i moja siostra nie dawali znaku życia już od kilku dobrych lat. Zaginieni na morzu. Matka zbierała wycinki z gazet, oprawiała ich zdjęcia w ramki i wieszała na korytarzu, ale powoli godziła się ze stratą. Nie dawała tego po sobie poznać, ale wiedziałem, że cholernie za nimi tęskniła. Nie chciała wyprawiać pogrzebu. Wierzyła, że wrócą.
Tamtego dnia padał śnieg. Światło Zorzy przebijało się przez grube chmury i barwiło płatki na kolory tęczy. Czerwony, zielony, niebieski, żółty... prawie przez całe przedpołudnie siedzieliśmy przy kuchennym oknie i przyglądaliśmy się śniegowi. Dzielił nas mały, okrągły stół i stos gazet z tego tygodnia. Moja mama czytała brukowce. "Śmiech przedłuża życie" - mówiła, gdy po raz któryś przyłapywałem ją na czytaniu artykułów o rozwodach państwowych celebrytów. Czasami śmialiśmy się razem, głownie z żenujących tytułów. 
Sięgnąłem po jedną z gazet. Zdjęcie na pierwszej stronie ukazywało zasypane do połowy przez śnieg stare auto stojące na jednej z uliczek w jakimś mieście. Oprócz czerwonej barwy samochodu, fotografia była odarta z kolorów. 
- Ciekawe, dlaczego nie ukazują Zorzy - zastanowiłem się na głos po raz enty w moim życiu. - Zdjęcie o wiele bardziej przyciągałoby wzrok. Teraz jest po prostu nudne.
Mama spojrzała na mnie znad stosu. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, a w końcu uśmiechnęła się smutno.
- Zdjęcie byłoby zbyt wesołe - wyjaśniła. - Patrz na tytuł "Zima znowu zaskoczyła kierowców". Poza tym zdjęć Zorzy jest już bardzo dużo, a mimo wszystko nie jest typowym zjawiskiem. Pojawiła się po raz pierwszy od milionów lat! Ludzie przywykli do pustki na niebie.
- Albo do przelatujących myśliwców - mruknąłem. Wojna skończyła się siedemnaście lat temu, a sytuacja między krajami wciąż była napięta. Wizja kolejnego konfliktu spędzała sen z powiek wielu mieszkańcom państwa. 
Wbiłem wzrok w płatki śniegu wirujące za oknem. Wciąż mieniły się kolorami - niebieskim, zielonym... pięknie to wyglądało. Barwne niczym śródziemnomorskie laguny. Przeniosłem wzrok na matkę - ona również wpatrywała się w świat za bezpiecznymi murami domu. Okulary o czerwonych oprawkach zsunęły jej się nieco z nosa, kręcone blond włosy opadały na blat. Nawet ubrana w zwykłą niebieską bluzkę i dżinsy wyglądała jak królowa. Nagle jej spokojną twarz wykrzywił grymas przerażenia i niedowierzania.  Zamrugała szybko gęstymi rzęsami i poderwała się z krzesła. 
- Faerie! - krzyknęła. - Padnij!
Nim rzuciłem się na spotkanie z podłogą, rzuciłem okiem na świat za oknem. Światło odbijające się w płatkach przybrało intensywnie czerwoną barwę. Zdołałem dostrzec również mglistą sylwetkę kilka metrów od nas...
Wtedy kula przebiła szybę i z trzaskiem uderzyła w ścianę nad kuchenką.
- Chodź! - matka złapała mnie za rękę i ruszyła w stronę schodów. - Chyl się!
Kolejne okno pękło z trzaskiem, tuż przed maminym nosem. Zaklęła pod nosem i pognała na górę, ciągnąc mnie za sobą i nie zważając na odłamki szkła na podłodze. Gdy jeden wbił mi się w stopę, zwolniłem, ale nie pisnąłem.
- Zagoi się! - krzyknęła raz jeszcze, niecierpliwie szarpiąc mnie za rękę. - Nie mamy czasu!
Biegliśmy doskonale znanymi korytarzami, nie czując wcześniejszego bezpieczeństwa. Słyszeliśmy czyjeś kroki na dole, włamywacz był już na schodach. Matka niespodziewanie zmieniła kierunek i wepchnęła mnie do schowka na szczotki. Bezszelestnie zamknęła drzwi i położyła palec na ustach. Nie wydając żadnego odgłosu, pomacała kawałek ściany przy wejściu, szarpnęła i otworzyła zakamuflowaną skrytkę. Gdy ze środka wyciągnęła dwa długie zawiniątka, po raz pierwszy zwróciłem uwagę na grubość ścian na pierwszym piętrze. Możliwe, że takich schowków było więcej.
Kobieta rozwinęła jedną z chust i podała mi zwój starego, żółtego popękanego pergaminu. Ze środka wysunął się mały ostry nóż i wylądował w zgięciach moich łokci, lekko nadrywając materiał mojej bluzy. Chwyciłem go prawą ręką, lewą powoli prostując pergamin i prześlizgując wzrokiem po małych, brązowych wyrazach w nieznanym mi języku.
Gdy po raz kolejny spojrzałem na matkę, ta stała tuż przy ścianie obok drzwi, oburącz ściskając długą srebrną szablę. Spomiędzy jej palców błyskały złote litery. Widząc, że przyglądam się rękojeści, wyszeptała:
- Acus. Igła.
Skinąłem głową.
- Spróbuj je przeczytać - kiwnęła głową w stronę pergaminu. Jej wzrok co rusz przenosił się na póki co zamknięte drzwi. - To nie jest takie trudne, a może uratować nam życie.
- Czytać? Ja przecież nie...
Moje szepty zagłuszyły kroki na schodach. Było ich coraz więcej. Już wiedzieli, że ukrywamy się w tym budynku.
- Kim oni są?
- Są źli, Faerie. Odżywiają się złem, oddychają nim i rodzą zło. 
Wiedziałem, że na inną odpowiedź nie mam co liczyć, ale nie przestałem porównywać ich do postaci z popularnych komiksów, czytanych kiedyś przez moich kolegów. Nie przypominali żadnych. Nawet nie wiedziałem, jak wyglądają, ale nie poruszali się bezgłośnie. Skoro i tak wiedzieliśmy o ich obecności, nie musieli zachowywać się cicho. Klinga broni mamy nie wyglądała na wykonaną ze srebra, ale kto wie, czy wilkołaki naprawdę...
Chłopie, ogarnij się!
Matka spojrzała na mnie ponaglająco, a ja zagryzłem wargę, wpatrując się w zwój.
- Iladonia, esprio magledon, te nima serdewan... - to nie była łacina. To nie był żaden język, który bym kojarzył, mimo to gładko wymawiałem każde zapisane czytelnie słowo. Bałem się, że materiał rozpadnie mi się w rękach, trzymałem go ostrożnie. Nic się nie działo. - Egura to ma liber efti!
Otuliła mnie cisza. Bezwiednie wypuściłem z rąk pergamin i nóż, wywróciłem oczami i poczułem mdłości. Kręciło mi się w głowie, starałem się nie upaść. Głęboko zaczerpnąłem tchu i wstrzymałem oddech.
Znajdowałem się na korytarzu. Wyglądał jak ten w moim domu, był tylko trochę szerszy i dłuższy, zamiast schowka na szczotki znajdowała się tu pusta przestrzeń. Na ścianach wisiały kandelabry, krople deszczu rozpryskiwały się na szybach. Migotliwe światła świec potęgowały nastrój. Tajemniczo, cicho. Przytulnie. Zorientowałem się, że stoję na grubym, miękkim czerwonym dywanie. Podniosłem zwój i nóż, trzymając je niepewnie tak, jak przed chwilą.
- Gdzie ja jestem?
Nagle promyki najbliższych świec zgasły, a kilka kroków od mojej twarzy zmaterializowało się ostrze szarego, niczym utkanego z mgły miecza. Kilka szkarłatnych kropel skapnęło na dywan. Wzdrygnąłem się, serce zaczęło tłuc się o moje żebra, wybijając nierówny rytm.
Zza szarych oparów, którymi spowite było wszystko wokół (nie mam pojęcia, kiedy korytarz zniknął we mgle) świeciła para dużych złotych oczu bez białek i źrenic. Powoli zacząłem rozróżniać kontury twarzy: ostre rysy, rozwiane czarne włosy, staroświecka zielona sukienka i peleryna. Dziewczyna nie mogła być starsza ode mnie. Ze swoimi sroczymi skrzydłami wyglądała jak Anioł Śmierci. Rzuciła się na mnie i jednym ruchem wyrwała mi zarówno nóż, jak i zwój, i przyłożyła mi ostrze do gardła. 
Wychrypiała coś w dziwnym języku. Cały świat pogrążył się w ciemności, a kiedy znów znalazłem się w schowku na szczotki, moja mama leżała w kilka kroków dalej na korytarzu, twarzą do podłogi, a troje włamywaczy pochylało się nade mną.
- Kim on jest? - mruknął jeden z nich, umięśniony brunet o niebieskich oczach. Spowijały go opary mgły, ale wciąż mogłem odróżnić kolor jego ciemnej skóry od brązowego paska opinającego mu biodra. Jego skrzydła były małe i szarobrązowe, pewnie należące do wróbla.
- Jej syn - odparła jedyna kobieta w towarzystwie. - Obrzydliwy loghul.
Na szyi trzeciego - szczupłego blondyna - połyskiwał wielki medalion z wygrawerowanym smokiem. Machnął potężnymi czaplimi skrzydłami, a zimne powietrze uderzyło mnie w twarz.
- Myślisz, że Ojciec go przyjmie?
- Maminsynek - prychnęła tamta w odpowiedzi, wydymając wargi z pogardą. - Mamusi już nie ma, co? Prawie nie stawiała oporu. A ponoć rebelianci są tacy waleczni! - zacmokała z udawanym rozczarowaniem.
Pierwszy zarechotał i zbliżył się o krok.
- Nie dostaliśmy rozkazu zabicia śmiertelnego. Ale nikt nie powiedział, że mamy zostawić tę piękną buźkę w nienaruszonym stanie.
Pozostali roześmiali się.
- Och, Gorrey, nie spodziewałam się po tobie takich pomysłów! Co na to twoja żona?!
Wyobraziłem sobie wybrankę takiego potwora i wzdrygnąłem się. Gorrey pochylił się nade mną, klęczącym na podłodze, wyciągnął zza pasa krótki sztylet i trzykrotnie rozorał nim moją twarz na policzku. Adrenalina buzowała we mnie do tego stopnia, że nawet nic nie poczułem. Wpatrywałem się tylko w nieruchomą sylwetkę mojej matki tak długo, że nie zauważyłem, kiedy zabójcy zniknęli, a na ich miejsce pojawiła się policja.

Krzyknąłem. Wydzierałem się wniebogłosy, rzucając się na brudnej podłodze. Ból rozdzierał mi czaszkę, serce zalewała tęsknota. Nie widziałem nic przez zasłonę łez.
Faceci nie płaczą. Oni jedzą czekoladę.
Słysząc znajomy głos, rozluźniłem się nieco.
- Przepraszam - wyszeptałem, prostując się powoli. - Nie wiedziałem, że...
Malarz machnął ręką.
- To my powinniśmy błagać cię o przebaczenie. Nie powinniśmy robić tego w ten sposób. Może pocieszy się fakt, że twoje wspomnienia bardzo nam pomogły. Teraz mamy jasny obraz całej sytuacji.
Miseraguur przeciągnął się i otwarł pyskiem o moje obolałe ramię.
Teraz to my mamy zaszczyt pomóc tobie, Synu Wielkiej Zorzy.

~~~~
Pam parampam pam!
Mam nadzieję, że retrospekcja F. nie znudziła Was zbytnio. Obiecuję, że wszystko wyjaśni się za kilka rozdziałów.
A teraz życzę miłych wakacji i wracam do pisania na zaś.
Pozdrawiam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz