piątek, 25 września 2015

Rozdział 15



Informatorka

Faerie,
20.05.2015 r 8:36

Czarny kot obserwował mnie, gdy pakowałem swoje rzeczy. Nie odezwał się ani słowem, po prostu wlepiał we mnie swoje wielkie bursztynowe ślepia, częściowo ukryte za kępkami matowej sierści. Nie spuścił ze mnie oczu nawet wtedy, gdy odwzajemniłem spojrzenie, wepchnąłem stary piórnik do torby i zapiąłem plecak.
Po co wam ta cała szkoła? Nie możecie robić tego, na co macie ochotę? - odezwał się po raz pierwszy odkąd wyszliśmy od Malarza.
- Gdyby to było takie proste... - westchnąłem i dźwignąłem się z podłogi. - Chętnie pokazałbym ci mojego belfra od matmy, ale nie sądzę, żeby był zadowolony ze spotkania z wielkim czarnym potworem.
Jestem Synem Podziemia.
- Dla niego mógłbyś być nawet Synem Spłuczki Klozetowej. Efekt byłby ten sam.
Efekt?
- Nie chciałbyś wiedzieć.
Zarzuciłem torbę na lewe ramię i położyłem rękę na zimnej, metalowej klamce. Współczuję wszystkim uczniom, którzy mają uczulenie na nikiel. Na szczęście większość posiada współlokatorów - ja nie mam takiego szczęścia.
Trzeba zakładać gumowe rękawiczki.
- Bo to coś da! - prychnąłem, mimowolnie drapiąc się po wewnętrznej stronie dłoni, gdzie powstawały już pierwsze krosty. - Zamknąć cię na klucz, czy obiecasz, że nie ruszysz się z pokoju?
Bo to coś da! - przymrużył oczy, przenosząc wzrok na leżący na półce klucz i unosząc go siłą woli. Kilkanaście gramów niklowanego stopu przefrunęło przez pół pokoju i zniknęło pod łóżkiem.
- Zatem trzymam cię za słowo - skomentowałem na odchodnym i wyszedłem na korytarz. Wiedziałem, że będę pluć sobie w brodę pod koniec tego dnia, że nie postąpiłem inaczej. W internacie nie można trzymać chomika, a co dopiero...

~♣♥♣~


14:28, pora lunchowa

Zazwyczaj jadałem albo sam, albo ze wszystkimi. Wynikało to z prostego faktu, że
a) nikt nie chciał się do mnie dosiąść;
b) wszystkie mniejsze stoliki były zajęte przez zakochańców, a jedyne wolne miejsce znajdowało się tuż przy toaletach. Pół biedy, jeśli nikt nie zamówił fasolki bo bretońsku!
Nasza stołówka była dość spora, bo i klas było dużo, a wszystkie miały przerwę o tej samej porze. Przez te pół godziny mieszkający w akademiku przyjaciele z różnych klas mogli spotkać się po raz pierwszy i ostatni danego dnia - cóż, nasz regulamin rzeczywiście był nieco dziwny. Nie przewidywał ani międzyrocznikowych przyjaźni, ani wieczornych dyskotek  trzy przecznice dalej.
Podszedłem do lady - znajdowała się na wprost wejścia, tuż za przypominającą tasiemca konstrukcją ze stołów - i zamówiłem małego hamburgera. Wziąłem na wynos. 
Kolejne zajęcia rozpoczynały się równo o trzeciej, więc miałem trzydzieści dwie minuty na dotarcie do kawiarenki, spotkanie z Cass i powrót do szkoły. Prawdę mówiąc, mogłem zerwać się z kolejnej lekcji. Potrzebowałem tylko kogoś, kto poprze moją wersję wydarzeń. Usprawiedliwienie mogłem wymyślić sam.
Odprowadzany obojętnymi spojrzeniami uczniów wyszedłem z pomieszczenia, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Widok nastolatka chcącego spożyć swój lunch przed szkołą nie był sensacją, ale kucharki ostro ganiły każdego, kto pozostawiał stołówkę otwartą. Zapach bigosu nieraz niósł się aż na wyższe piętra, co nie cieszyło ani uczniów, ani kadry.
Ominąłem szerokim łukiem główną bramę (nikt nie chciałby w słoneczny dzień zostać przyłapanym na ucieczce ze szkoły, a właśnie w tamtym miejscu kamer było najwięcej) i przeskoczyłem przez płot od strony sztucznego jeziorka, po którym od zarania dziejów pływały oswojone łabędzie, chyba najszczęśliwsze ptaki w okolicy. Fakt, przycinano im lotki. Ale były jedynymi znanymi mi łabędziami, które zasmakowały kebaba z pikantnym sosem. Jeśli kiedykolwiek słyszały zew natury, zdążyły na niego zobojętnieć.


~♣♥♣~

Popchnąłem drzwi starej kawiarenki. Według tabliczki zawieszonej na szybie lokal był zamknięty, ale miałem poczucie, że Cass zależało na dyskrecji. Moja intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodła.
Otyła kobieta za ladą miała naburmuszoną minę i przecierała wnętrze mokrych filiżanek starą, szarą szmatką. Nawet nie zaczęła pracy, a jej kuchenny fartuch już był poplamiony kawą, herbatą i nieznaną mi zieloną mazią. Pewnie prezentował się w tym lub podobnym stanie od kilku dobrych dni.
Kawiarenka mimo wszystko sprawiała wrażenie zadbanej, choć skromnie urządzonej. Wewnątrz stało kilka drewnianych stołów i wyłożonych czerwonym materiałem ław. Przez cienkie, fioletowe firanki sączyło się blade światło dnia. Na czerwonych ścianach wisiały stare, filmowe plakaty.
Cass zajęła miejsce przy oknie najbardziej oddalonym od drzwi. Jej włosy były jednolicie czarne jak pióro kruka - czyżby przefarbowała? Gdy usłyszała cichy trzask zamykanych drzwi, podniosła oczy znad leżącego przed nią małego laptopa i dyskretnie przyzwała mnie ręką.
- Witaj - szepnęła, gdy usiadłem naprzeciwko. Miała na sobie białą bluzkę z kolorowym nadrukiem i dżinsowy kombinezon na ramiączkach. Dostrzegłem błysk srebra między kosmykami jej włosów - kolczyk w postaci sylwetki wrony siwej. Na pewno drogi, bo wszystkie szczegóły anatomiczne były wiernie oddane. Ciekawe, skąd go ma.
- Cześć. A więc...
Spojrzała na mnie wymownie i przeniosła wzrok na zwalistą postać sprzedawczyni, która wyrosła tuż przy naszym stoliku. Podskoczyłem i bezwiednie przesunąłem się w stronę okna. Cass zachichotała.
- Co podać? - głos kobiety był skrzekliwy, nieprzyjemny i jakby... zaspany?
- Dwie szarlotki z gałką waniliowych - odparła Cass, nim zdążyłem otworzyć usta.
- Dwanaście sześćdziesiąt - mruknęła tamta, uważnie przyglądając się, jak moja towarzyszka wyciąga z torebki  portfel i dwa banknoty.
- Bez reszty - Cass uśmiechnęła się rozbrajająco, na co kobieta odwróciła się i poczłapała do kuchni.
- Sześć trzydzieści, tak? - upewniłem się i zacząłem przeszukiwać kieszenie.
Cass wychyliła się nad stołem i położyła mi dłoń na ramieniu. Zamarłem.
- Ja cię zmusiłam do zerwania się z lekcji, ja płacę - mruknęła, patrząc na mnie poważnie. Kiedy wróciła na swoje miejsce, zorientowałem się, że przez te kilka chwil wstrzymywałem oddech. Zaczerpnąłem tchu i odchrząknąłem.
- To... chciałaś pogadać o...
- Wybacz, nie mam tyle czasu, by przeprowadzić gruntowny wywiad. Ale w zupełności wystarczy, gdy powiesz, co o tym sądzisz - przekręciła laptop w moją stronę.

10:00 Wejście do domu (oddano trzy strzały w okna, obiekt nie doznał obrażeń)
10:02 Przeszukiwanie piętra S2 i S3; Przeszukiwanie parteru S1
10:07 Odnalezienie obiektów S2 i S3 (Piętro, pomieszczenie 5. Obiekt 1a dostał się do Wymiaru Przejścia, obiekt 1 nie bronił się)
10:09 Unieszkodliwienie obiektów 1 i 1a S1 S2 i S3
Wyniki misji: Misja zakończona powodzeniem.

- Według tego zmietli was w dziesięć minut. A ty nie powinieneś żyć - odwróciła komputer, patrząc na mnie ze współczuciem.
Otrząsnąłem się z letargu.
- Co... Skąd to masz?
- Z bazy Skrytobójców. 
- Ale...
- Nie pytaj. Mój były należał do jednego z rodów. Lepiej mi powiedz, skąd dowiedziałeś się, że oni naprawdę istnieją.
Wieść o chłopaku Cass zaskoczyła mnie, ale nic poza tym. To było dziwne - ta dziewczyna była tak podobna do ideału, który sobie stworzyłem, powinienem chyba czuć się... zazdrosny?
- W starym spisie angielskich rodów była wzmianka o rodzinach głoszących przynależność do większego klanu. Byli zatrudniani jako płatni zabójcy, działali po cichu, byli niezwykle skuteczni, a wielu z nich zostało osądzonych za uprawianie czarów. Żadnego nie złapano. Na jednym z herbów widziałem symbol jota w jotę taki jak ten na medalionie jednego ze Skrytobójców, wtedy, w moim domu.
- Węża?
- Smoka.
- Lunga czy wiwerna?
- Nie wiem - mruknąłem, zbity z pantałyku. Nigdy nie słyszałem takich nazw. - Miał tylko dwie przednie kończyny i błoniaste skrzydła.
- Czyli wiwern. Znak jednego z najskuteczniejszych rodów Powietrza - widząc, że nie rozumiem jej stwierdzenia, kontynuowała: - Wszechświat Skrytobójców podzielony jest na cztery... jakby nacje. Ogień, Podziemie, Wodę... rozumiesz? Urodzeni na terytorium jednej z nich posiadają specjalne umiejętności, które czynią ich obywatelami danego państwa. Najlepsi Wietrzni posiadają skrzydła, Wodni mają skrzela, i tak dalej.
- Wszechświat - mruknąłem, marszcząc brwi. - Takie buty.
- Kojarzysz teorię Hugh Everetta III*? - Cass przybrała rzeczowy ton. - Według niego wszystko, co może się wydarzyć, ma miejsce... ale w innej rzeczywistości. W innej odnodze rzeczywistości. Przypuśćmy, że zamiast szarlotki wzięliśmy po kawie. I według tego gościa to się stało, ale jakby w innym wszechświecie. Jest też teoria strun, łącząca się z Wielkim Wybuchem, jest też teoria baniek... i któraś z nich musi być prawdziwa. Bo inne Wszechświaty istnieją. A tylko ci, którzy sami siebie nazywają Skrytobójcami, potrafią między nimi podróżować.
- Kiepsko.
- Dokładnie.
- Ale dlaczego mi o tym mówisz? Dlaczego akurat w tym momencie?
- Skrytobójcy mają swoje legendy - Cass zaczerpnęła tchu, oparła łokcie na blacie i zaczęła masować skronie. - Niekiedy łączą się one z tymi waszymi, czasem są zupełnie odmienne. Patrz na to.
Wpisała coś na klawiaturze i kliknęła myszką kilka razy, a potem znów przekręciła laptop.
- Co o tym sądzisz?
Na ekranie dostrzegłem skan strony z jakiejś księgi o nadpalonych rogach. To, co zacząłem czytać, wyglądało jak wiersz albo dość dziwna piosenka. Pierwsza litera każdej strofy była starannie iluminowana. Wokół niektórych wiły się czerwone węże, inne zdawały się palić.

Raz, dwa, trzy!
Raz, dwa, trzy!
Mamusiu, czemu płaczesz?
Nie staraj się zatrzymać mnie
więcej Cię nie zobaczę!

Raz, dwa, trzy!
Raz, dwa, trzy!
Och, strzeż się huraganu!
O tym, co zobaczę Tam 
nie powiem już nikomu!

Raz, dwa, trzy!
Raz, dwa, trzy!
Grajek prowadzi nas w góry!
I śpiewa - jak on pięknie śpiewa
o świecie - tym ponurym!

Żegnaj, mamo, żegnaj słońce!
Znudziliście mi się wszyscy!
Witaj, ciemności droga,
od dziejów zarania
niesłusznie potępiana!

Och, wrota się zamykają!
Och, mrok nastaje!
Och, po drugiej stronie nowy dzień, 
pokłon nam oddaje!
Raz, dwa, trzy!

-  Pamiętasz bajkę o grajku i szczurach? - zapytała Cass, gdy oderwałem wzrok od monitora. - Taa, widzisz podobieństwo? Ta książka należała do jednego z biedniejszych rodów Ognia lub Ziemi. Zawsze mi się myliło - uśmiechnęła się rozbrajająco. - Chociaż skłaniałabym się ku tym pierwszym, sądząc po kolorystyce...
- To jest...
- Kilkaset lat temu mnóstwo Wszechświatów męczyły plagi. Ktoś pewnie napisał bajkę o uratowanych przez Skrytobójców dzieciach, które schroniły się w naszym świecie... zanim ci sami Skrytobójcy zaczęli zabijać. A potem powstało to - zamknęła laptopa i schowała go do torby. - No, drogi F. Muszę się zbierać. A ty lepiej leć na lekcje. I jeszcze jedno.
Wstała i nachyliła się do mnie nad stołem.
- Nie wszyscy artyści wierzą w piękną prawdę, niezależnie, jak magiczne prace malują - szepnęła mi do ucha. Zadrżałem, czując jej oddech na policzku. 
Chwilę potem wyszła z kawiarni, zostawiając mnie samego ze sprzedawczynią...
... i tym samym numerem tabloidu, który zgubiłem, biegnąc do szkoły tamtej nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz