piątek, 22 maja 2015

Rozdział 3

 Dziennikarka
Faerie

Wtorek, 19.05.2015 rok 16:21 15 sekund, Gdzieś W Anglii

Po bokach betonowego chodnika rosły wysokie dęby o poskręcanych ze starości konarach. Chyba tylko te drzewa nie wypuściły liści na wiosnę. Wszystkie parki mieniły się różnymi odcieniami zieleni, nawet najstarsze miejskie skwery, nawet drzewa liczące setki lat... Ciekawe, czy to tylko kwestia przypadku. Chyba nie. Nawet ptaki nie chciały wić tu gniazd. Ta ziemia jest skażona - przemknęło mi przez myśl. Przetoczyłem spojrzeniem po morzu szarych brył i drewnianych krzyży. - Tak, skażona. Śmiercią.
Podmuch wiosennego wiatru pieścił dębowe palce, a one poruszały się ospale, obijając się o siebie z głuchym odgłosem. Wyglądały na stare, kruche. Pomarszczone jak dłonie staruszki. Trzask. Jedna spadła na ziemię.  Trzask. Druga. Ciężkie te gałęzie, spadają z takim hukiem...
Nogi same mnie niosły, już intuicyjnie skręcałem w wąską alejkę, prostopadłą do głównej drogi. Słuchałem ciszy. Od dziecka byłem melancholikiem, co owszem, brzmi dość niepokojąco, ale dobrze się z tym czułem.  Matka akceptowała moje "chwile ciszy". Do dziś nie poznałem bardziej wyrozumiałej osoby.
Gdy zaspokoiłem potrzebę patrzenia na pobliskie drzewa, przeniosłem wzrok na niebo. Kolorowe smugi wyglądały dziś niepokojąco. Czerwone i zielone pasy współgrały ze sobą, tworząc pajęczyny promieni. Przecinały się, tworząc kształty, a potem znikały, nie zostawiając po sobie śladu. Gdy byłem młodszy, razem z mamą wróżyliśmy z Zorzy. Wplataliśmy ją w codzienne życie,  jakby towarzyszyła nam od zawsze. Jeśli chodzi o mnie, była to prawda. Krążyły plotki, że niebo zabarwiło się w dzień moich urodzin, przynajmniej tak opowiadali moi rodzice, kiedy jeszcze byli razem. Jednak nigdy nie czułem głębszej potrzeby, by poznać je bliżej, odkryć tajemnice Zorzy. Gdy ludzie przestali wrzeszczeć z przerażenia, kiedy tylko zadzierali nieco głowy, by śledzić wzrokiem przelatujące nad nami rosyjskie i amerykańskie myśliwce*,  gdy przestano snuć przypuszczenia na temat inwazji obcych, gdy zdjęcia barwnych smug zniknęły z pierwszych stron gazet,  a temat Zorzy nie budził już takiej sensacji w okolicy, stała się zwyczajnym elementem otoczenia, takim jak chmury czy te przydrożne drewniane olbrzymy.
Nim doszedłem do grobu mamy, zmusiłem się do opuszczenia wzroku i rozejrzenia się wokół.  Ludzie spacerujący po cmentarzu o tej porze nie zwracali niczyjej uwagi, ale już kilka razy w tych okolicach widziałem mgliste sylwetki. Po chwili znikały za nagrobkami, ale i tak tamtego dnia szybciej żegnałem się z rodzicielką. Często dookoła oprócz mnie nie było żywej duszy.
Tym większego doznałem wstrząsu, gdy ujrzałem, że przy grobie ktoś stał.
Dziewczyna, może piętnastoletnia. Krótkie, gęste, brązowe włosy, przypominające czekoladową lwią grzywę, w którą ktoś wplótł kolorowe pasemko. Alabastrowa cera, filigranowa sylwetka. Kiedyś,  gdy byłem młodszy,  miałem przyjaciela, który zawsze droczył się z dziewczynami. Wyśmiewał się z nich, choć nierzadko udawało mu się jakąś poderwać. Nigdy tego nie zrozumiałem. Baby podobno lecą na chuliganów. Zgodnie z tą tezą powinienem być otoczony panienkami, przez te moje blizny...a jestem uznawany za wyrzutka, niebezpiecznego gnojka. Samotność.  Podobno słowo powtarzane setki razy w końcu traci sens. Powtarzam je co rusz od pół roku, aż stało się moją krótką dewizą, wizytówką. Jako moja dobra przyjaciółka chodzi za mną jak cień.
Wracając do tematu dziewcząt: czasami zdarzało mi się skrycie marzyć o wielkiej miłości.  W końcu mam prawie siedemnaście lat! Jako czternastolatek stworzyłem w umyśle wizerunek idealnej, hm, kobiety. Takie wspomnienia zwykle wywołują u mnie pobłażliwy uśmiech, to nie jest wyjątkiem, ale - przyznaję się bez bicia - żywiłem dziwne uczucia do tej wymyślonej dziewczyny. Lubiłem sobie nas wyobrażać, samych, bez świadków... właściwie Anais, bo tak ją nazwałem, towarzyszyła mi aż do śmierci mamy. Potem wszystko przestało się liczyć.
Wyobraźcie sobie taką sytuację: myślicie o nieistniejącej nastolatce przez dobre dwa lata, a nagle spotykacie ją, jakby nigdy nic, po śmierci swojej matki, tuż przy jej nagrobku. Waszą pierwszą myślą jest pewnie "Do reszty już sfiksowałem" lub "Przyszli po mnie, a ja ich nie zauważyłem". Być może uznajecie to za halucynacje i udajecie, że nikogo nie dostrzegliście. Albo w ogóle nie myślicie o niczym i wlepiacie gały w tę niesamowicie realną postać.
- Czy... czy wszystko gra?
Nawet nie zauważyłem, kiedy podeszła. Dziewczyna przyłożyła drobną dłoń do mojego czoła i spojrzała głęboko w oczy. Wyglądała na zatroskaną, a jej spojrzenie było tak podobne do wzroku mojej matki...
- Znamy się? - zrobiłem krok w tył. Szatynka cofnęła rękę, ale po chwili uśmiechnęła się serdecznie.
- Jesteś Fi...Fa...?
- Faerie* - dokończyłem chłodno. Coś mi tu śmierdziało. Nikt oprócz mnie tu nie przychodził, wokół leżeli ludzie nieposiadający krewnych, którzy mogliby opiekować się ich grobami. A do matki przychodziłem tylko ja. Co tutaj robisz? Przyjrzałem się podejrzliwie drobnej postaci. Sprawiała wrażenie przyjaźnie nastawionej.
- Ach, tak! - zawołała niezrażona. - Wybacz, masz dość niecodzienne imię. Chociaż o sobie mogłabym powiedzieć to samo.
- A ty nazywasz się...
- Cessara. Ale mów mi Cass, nie lubię innej formy. Brzmi dość wyniośle, nie uważasz?  A to zdrobnienie... równie dobrze można pomyśleć,  że nazywam się zupełnie inaczej. Jak Cassandra albo Cassidy czy... - umilkła, zmieszana. Nie potrafiła znaleźć popularniejszych imion. - W każdym razie nie tylko ty masz problemy związane z drukowaniem prawka. Ba, legitymacji szkolnej nie chcieli mi wyrobić! Ale przejdźmy do rzeczy. To grób twojej matki, tak? Zgadza się. Czyli jesteś osobą, której szukam. Zgodziłbyś się... - w dużych, błękitnych oczach błysnęło podniecenie. - ...przeprowadzić ze mną wywiad o, wiesz - ściszyła głos. -  Skrytobójcach?
Skłamałbym mówiąc, że jej prośba nie wywarła na mnie żadnego wrażenia. Przez chwilę stałem jak wryty, doszukując się żartu w jej dziwnej propozycji.  Rozminąłbym się z prawdą również wtedy, gdybym powiedział, że odmówiłem. Długo po jej odejściu bezmyślnie wpatrywałem się w nagrobek mamy. Już nawet nie chodziło o jej całkowity brak taktu.  Dlaczego się zgodziłem? Może to przez te oczy koloru nieba, w których odbijały się czerwone wstęgi? A może przez tę zatroskaną minę, której nie widziałem od śmierci mojej rodzicielki? I najważniejsze - co wiedziała o Skrytobójcach? 
Rozwinąłem różową kartkę, którą młoda dziennikarka wcisnęła mi w dłoń, i uśmiechnąłem się lekko.

~~~~~~

* A kto powiedział, że we wszystkich Wszechświatach wojna kończy się w tym samym momencie?
** Faerie (czyt. Feri): imię naszego bohatera... a także nazwa małych, skrzydlatych istot rodzaju żeńskiego. Sam Faerie, z jego zamiłowaniem do wszystkiego, co dziwne i niespotykane, zapewne dobrze wie, po kim "odziedziczył" swoje mienie. Nie wydaje mi się jednak, by zbytnio się tym przejmował.

Ach, jak ja kocham te krótkie notki pod rozdziałami!
Wydaję mi się, że to ja jestem ta od spraw organizacyjnych, więc krótko się wypowiem: nasi bohaterowie dotąd jeszcze się nie spotkali, właściwie nieprędko się o sobie dowiedzą. Zuziaa opisuje historię Ruby, Lustina zajmuje się przygodami Dustina, zaś ja piszę z perspektywy Faerie'go.  Klan Skrytobójców funkcjonuje we wszystkich Wszechświatach, a ich misję oraz tożsamość jego członków poznacie w następnych rozdziałach.
Jednocześnie zachęcam do wyrażania swojej opinii w komentarzach - po to właśnie tu są :) Czasem jedno wysłane przez Was zdanie potrafi zmobilizować nas do cięższej pracy i pomóc osiągać lepsze wyniki w pisaniu.
Na koniec mojej "solówki" życzę Wam miłego weekendu i serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy dotarli aż do tego momentu.
~Lavionia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz