Dustin
Sam
Stałem tak i patrzyłem apatycznie na granitowy nagrobek. Nie uroniłem ani jednej łzy, ból już przeminął. Rok roku temu śmierć przyjaciela mną doszczętnie wstrząsnęła. Długo nie mogłem otrząsnąć się z wrażenia przytłoczneia, braku sensu dalszej egzystencji. Sam był dla mnie jak brat, chociaż brata także straciłem. To właśnie po jego śmierci zacząłem interesować się poezją, pisać wiersze. To chociaż na chwilę dawało mi zapomnieć o Samie, o tym co się z nim stało. Ale nie mogłe się nimi chwalić, pokazywać ich, bo po prostu zostałbym wyśmiany, "wieś śpiewa i tańczy". Spróbowałem przypomnieć sobie śmierć Sama, i ,o dziwo, przypomniałem sobie, choć to było niemożliwe przez cały rok:
Szóstego kwietnia poszliśmy do starej kotłowni, naszego ulubonego miejsca do rozmów. Było już ciemno, jednak to nas nie obchodziło. Tylko tam czuliśmy się naprawdę wolni. Mówiliśmy sobie o problemach, zagwostkach, życiu, miłości, przyjaźni szkole, wszystkie wypowiedziane słowa zostawały w kotłowni. Ale powracając do tej feralnej daty, jak zwykle usiedliśmy na drewnianej, podniszczonej ławce naznaczonej wyśmyślnym graffiti. Oczywiście wymienialiśmy się znowu historiami i pytaniami. Jednak po krótkim czasie znudziło nam się to. Sam poddał pomysł, abyśmy przeszli się po budynku. Wiedzieliśmy, iż nie istnieje żadne niebezpieczeństwo, kotłownia zamknięta była przeszło 20 lat. Przechadzaliśmy się w ciszy, patrząc ze zdziwieniem na stare maszyny, wyobrażając sobie jak kiedyś pracowali przy nich ludzie. Nagle usłyszałem dźwięk, zaiste dziwny dźwięk, jakby ktoś drapał drewno... Byłem przerażony. Wnioskując z miny Sama, on też. Dosłownie w ułamku sekundy, gdy przyglądałem się twarzy przyjaciela, on padł na stertę noży. Zauważyłem nóż wystający z jego klatki piersiowej. Spojrzałem w stronę, z której dawało się słyszeć głośniejsze drapanie drewna, ujrzałem mglistą postać. Pobiegłem w tamtą stronę, jednak istota jakby rozpłynęła się w powietrzu, więc wróciłem do Sama. Biedny chłopak. Miał całe życie przed sobą, chociaż nie był Bradem Pittem, choćby ze względu na to,że był rudy. Ale naprawdę, był moim najlepszym przyjacielem. Padłem na kolana i zacząłem płakać. Czułem ogromny ból. Gdyby nie ten rzucony nóż, Sam nie upadłby w inne ostre narzędzia, dalej by żył. Mogłem temu zapobiec, popchnąć go w bok, ale miałem świadomość, że nic nie mogłem zrobić.
Pogrzeb był trzy dni później. To było straszne. Otwarta trumna stała w pięknej kaplicy. Złote ściany przyozdabiało kilka kunsztownych obrazów świętych. Światło oświetlające kaplicę było mocne, ostre, że aż trzeba było mrużyć oczy. Gdy ostatni raz patrzyłem na twarz kolegi, poczułem żal. Po raz ostatni. Pogodziłem się z tym, Sam na pewno nie chciałby, żebym rozpaczał z jego powodu. Za dobrze go znałem. Jednak ta historia mnie przytłoczyła, jeszcze musiołech zeznawać na policji. A dzisaj, 19. maja stoję tu i obserwuję, ciągle próbując przeczytać ze zrozumieniem do końca słowa informacje wyryte w tym granicie "Sam Connors, *14.07.1996 +06.04.2014, Odszedł Za Wcześnie, Niech Spoczywa W Pokoju".
Uwielbiałem się z nim bawić w piaskownicy, siedzieć na ławce pod blokiem, rozmawiać, podrywać laski, a był w tym najlepszy. Mieliśmy podobne charaktery, jednak on był mocnejszy. Ciekawe jak on by zareagował na wieść o mojej śmierci? Cóż, tego dowiem się dopiero w Niebie. Do tego czasu mogę ino snuć domysły.
Postanowiłem już o tym nie myśleć. Może przyjrzę się otoczeniu. Nawet ono było przygnębiające, jednak obiecałem sobie, że nie dam się temu uczuciu. Stare, częściowo uschnięte brzozy smętnie stały na krańcu cmentarza. Słońce już zachodziło, co było dziwne, gdyż zazwyczaj w maju zachód miał miejce o 21. Niebo pięknie się zaczerwiniło . Wiatr delikatnie powiewał, odleciało kilka kwiatów z pobliskich nagrobków. Nie, nie mam do tego nastroju. Sam był mi potrzebny do funkcjonowania. Kamelia nie jest taka jak Sam, poza tym ją kocham, to nie to samo. Nikt inny nie jest i nie będzie moim PRAWDZIWYM przyjacielem, takim jakim był Sammy.
Wyszedłem poza teren cmentarza. Poszedłem do sklepu, który znajdował się niedaleko. Kupiłem jedynie colę i bilet autobusowy, w końcu musiołech jakoś dotrzeć do domu. Ale kiedy wróciłem do miezkania, przypominałem sobie obraz śmierci przyjaciela, zamknąłem oczy i odciąłem się od świata. Zagłębiłem się w niekończącej się otchłani myśli.
OK, gotowe.
OdpowiedzUsuń